Autor |
Wiadomość |
|
Gość
|
Wysłany: Wto 22:05, 11 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
I tak jak już mieliśmy przykład nie dokładnego cytowania i wyrywania wypowiedzi z kontekstu to jak sądzę i w tym przypadku jest podobnie.
Jak czytałem w wywiadzie przedłumaczonym przez Dizneya, a do tego dodając moją wiedzę(głównie wyczytaną i obejrzaną w różnych wywiadach) to David nie jest osobą, która bez jakiegoś specjalnego powodu jedzie sobie po znajomych czy nawet wrogach. Owszem wyraża swoje zdanie na ten temat ale nie jakoś specjalnie wulgarnie.
To było jak już zostało napisane prędzej rzucone pół żartem pół serio, taką ciekawostkę dla przypomnienia, a wypowiedzi typu "Jestem tym kompletnie zaskoczony" jest poprostu żle rozumiane. W orginale było pewnie It's interesting albo coś takiego.
Waters imienia Roger urzywał, przez pona 30 lat jak nie więcej. To jest jego przydomek artysztyczny.
Nikt by afery nie zrobił gdyby Sting podpisał się Sting, a ktoś by powiezić. To skandal on się nazywa Gordon Matthew Sumner.
Media w ten sposób chcą rozjuszyć i Watersa i Gilmoura. Bo nie sądzę, żeby to tylko w polsce pojawiło się w takiej formie. Czekają bo może znowu się pogryzą i będzie o czym pisać.
Kropka
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kasia
Fearless
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 4458
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kluczbork
|
Wysłany: Śro 0:22, 12 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Dokładnie media na siłe szukają czegoś do czego można sie doczepić... a Waters chyba od zawsze był Rogerem... bo już w dzieciństwie swoje imię zmienawidził i go nie używał więc... kurczę... nie sądzę, żeby David tak nagle sobie przypomniał jak, Roger się naprawdę nazywa... jakoś nigdy nie zwracał na to większej uwagi...
Podam jeszcze taki przykład, Syd też nie od zawsze był Sydem... to znajmomi nadali mu ten przydomek, jednak mimo to i Gilmuor i Waters nazywają go Sydem... ale przecież on nazywa się Roger Keith Barrett...
Jak dla mnie to wszytko jeden, wielki stek bzdur.
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Śro 12:50, 12 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Onet, Interia i inne portale to na pewno godne źródła tego, co powiedział Gilmour albo Waters
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kasia
Fearless
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 4458
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kluczbork
|
Wysłany: Śro 13:34, 12 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Marcin S. napisał: Onet, Interia i inne portale to na pewno godne źródła tego, co powiedział Gilmour albo Waters |
W sumie to masz rację... ale musi być gdzieś ten wywiad w całości... chyba całkiem sobie tego nie wymyślili... zresztą wszytko jest prawdopodobne.
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dizney
Grand Vizier
Dołączył: 07 Paź 2005
Posty: 809
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Śro 19:48, 23 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
Alexander Gorkow / 23 sierpnia 2006
Zapraszamy do przeczytania wywiadu, jakiego muzyk udzielił niemieckiej gazecie Süddeutsche Zeitung.
Czy zauważył pan łowców autografów czekających na zewnątrz?
Tak.
Jest pośród nich wielu młodych ludzi.
Na tym tournée jest w ogóle wielu młodych ludzi. To miłe. Ale ja niechętnie
rozdaję autografy.
Dlaczego?
Niechętnie przekazuję to, co napiszę, w ręce obcych ludzi.
Przecież to tylko pana nazwisko. Jaki jest powód tej niechęci?
Zawsze to moje nazwisko. Moje pismo. Może jest trochę tak jak w przypadku
Indian, którzy niechętnie pozwalają się fotografować, ponieważ czują się
obrabowani z własnej duszy. Nie chciałbym jednak nikogo urazić. Doceniam fakt,
że ludzie przychodzą. Niemniej jednak nie lubię zostawiać mojego nazwiska na
obcych kartkach. Nie rozumiem też tego – nazwijmy to – wywyższenia.
Wywyższenia?
Wywyższenia mojej osoby.
Jest pan jednym z najbardziej wpływowych gitarzystów.
Ale dla ludzi, którzy mnie nie znają, powinienem pozostać tylko muzykiem, czyż
nie? Jednak ludzie słuchają mojej muzyki i myślą: David Gilmour jest taki a
taki… Ale ja taki nie jestem.
Więc jaki pan jest?
Jestem niesprawiedliwy i często ranię innych. Oczywiście nie zawsze. Ale mam też
ciemne strony. Chowam się – w końcu jestem Anglikiem – za pancerzem ironii. Mam
skłonności do prawdziwie brutalnego sarkazmu.
Czy mógłby pan podać definicję sukcesu?
Nie, nie mogę.
Jako ważny członek zespołu Pink Floyd współtworzył pan jeden z największych
sukcesów w historii przemysłu rozrywkowego – zgadza się?
Tak. Również moja płyta solowa należała swego czasu do najlepiej sprzedających
się w Europie i Stanach Zjednoczonych.
Spodziewał się pan tego?
Owszem. To jest bardzo dobra, osobista płyta. Świadomie zrezygnowałem z
nadmiernych efektów. I nawet jeśli sprzedałoby się tylko 10 egzemplarzy, to i
tak byłaby ona bardzo dobra. Może pan nie wierzyć, ale jej nagranie z
przyjaciółmi było dla mnie ważniejsze niż późniejsza sprzedaż.
Musi pan być dumny z jej sukcesu i prawdziwego szturmu publiczności na koncerty?
Jasne, to wiele dla mnie znaczy. Ale mojego szczęścia nie uzależniam od danych o
sprzedaży. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Proszę sobie wyobrazić, że niedawno
skończyłem 60 lat. To wyjątkowa historia sukcesu!
Dlaczego jest pan szczęśliwy?
Stolarz też może być szczęśliwy, nieprawdaż?
Tylko że pan nie jest stolarzem. A więc jeszcze raz: czy to pieniądze dają
szczęście?
Nie! One go nie dają. W ostatnich latach poznałem wielu sławnych ludzi, którzy
byli wyjątkowo bogaci i wyjątkowo nieszczęśliwi. Chociaż nieszczęście to zbyt
małe słowo na oddanie ich depresji. Czy ci ludzie osiągnęli sukces? Nie.
Niektórzy z nich musieli się na przykład dopiero nauczyć doceniać to szczęście.
A inni na przykład młodo umarli.
Rozumiem.
Tak to jest. I dlatego właśnie jestem dziś zdania: sam jestem moją własną,
osobistą historią sukcesu. Ja żyję. I mam cudowną żonę i ośmioro dzieci.
Czworo z pierwszego i czworo z drugiego małżeństwa…
… zgadza się.
A jak pana druga żona Polly radzi sobie z wcześniej wymienionymi wadami?
To raczej osobiste pytanie.
Polly Samson jest uznaną dziennikarką i pisarką. Razem piszecie też teksty
piosenek…
…tak, nazywa się to małżeństwem kreatywnym. Ona umie to, co mi niezbyt dobrze
wychodzi.
Czyli co?
Mówić. Pisać. Posługiwać się językiem. Ja posługuję się moim instrumentem, moim
głosem. Jednak często brakuje mi właściwych słów. Zapewne już pan to zauważył.
(…)
Czym jest dla pana szczęście?
Dziś? To oczywiście rodzina.
Co pana zdaniem myśli sobie młody muzyk rockowy – najlepiej pełen uwielbienia
dla pana – kiedy czyta w gazecie pańskie peany na temat rodziny?
Kompletnie nie mam pojęcia, co on może sobie myśleć. Kiedyś może dojdzie do
wniosku, że ten starszy pan mógł mieć rację.
Słucha pan muzyki młodych zespołów?
Oczywiście. Arctic Monkeys to dobra kapela. Mike Skinner ze Streets też jest
bardzo dobry.
Pink Floyd to jeden z pierwszych zespołów występujących na stadionach
piłkarskich. Pan był nie tylko częścią tego wielkiego cyrku, w znacznym stopniu
współkreował go pan, prawda?
Nie usłyszy pan ode mnie, że tego żałuję. To byłoby kłamstwo. O Pink Floyd mówi
się, że byliśmy skomplikowani i że rozbiła nas psychicznie nasza wielkość. Ale
trzeba też powiedzieć: bardzo dobrze się bawiliśmy! Mieliśmy wszystkiego w
nadmiarze. Tyle że szczęśliwszy jestem oczywiście dzisiaj. (…)
Czy pańskie częściowo już dorosłe dzieci nie mają pretensji, że rozdał pan tak
dużo pieniędzy zamiast przekazać je im?
Oh, to moje pieniądze, a nie moich dzieci. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby
same sobie zarobiły.
Czy będąc tak bogatym człowiekiem, można być z czystym sumieniem lewicowcem?
Powiem tak: nie umiem śpiewać o świecie z perspektywy przegranego. Ale czy muszę
rezygnować z moich przekonań, które noszę w sercu od czasów młodości? Powinienem
zostać torysem? W mojej piersi nadal bije raczej socjalistyczne serce i to się
nie zmieni.
To brzmi jak wyrzuty sumienia kogoś, kto ideały hippisów…
…oh, proszę! Do dziś nie wiem, kto to jest hippis.
Pink Floyd to byli hippisi. Czyż nie?
Tak? Jestem innego zdania: byliśmy częścią przeklętego establishmentu! Byliśmy
ambitni. W pewnym momencie dość awangardowi. I występowaliśmy przeciwko
establishmentowi. Nagle wzbogaciliśmy się i dokładnie wtedy staliśmy się jego
częścią. Przyniosły to ze sobą pieniądze. Jednak bez sensu byłoby zaprzeczać, że
nie delektowaliśmy się urokami bogactwa.
Panie Gilmour – muszę zadać to pytanie, ponieważ wielu fanów interesuje…
Live 8!
Czy poprzestaniecie na jednorazowej reaktywacji zespołu i tych czterech
utworach, które usłyszeliśmy w Londynie w 2005 roku?
(Nagle Gilmour zaczął bardzo przewlekle ziewać, a potem uśmiechnął się
szelmowsko od ucha do ucha) Może zrobimy to jeszcze raz, mmmh, powiedzmy, kiedy
nadarzy się wyjątkowa okazja. To była przecież fajna sprawa, prawda?
Pan i pański wróg Roger Waters – nie skakaliście sobie do oczu podczas prób?
Nie, nie. Byliśmy jak dwóch cywilizowanych seniorów po ponad 20 latach. Chociaż
nadal ze sobą nie rozmawiamy. Nie było sensu udawać, że zespół ma przyszłość.
W magazynie "Word" powiedział pan, że ten występ był jak "seks z byłą żoną".
Bardziej chodziło mi o to, że moja muzyczna przyszłość nie może bazować na
przeszłości, niż o konkretny wieczór w Hyde Parku. To nieco dowolna
nadinterpretacja dżentelmenów z angielskiej prasy.
Czy te cztery utwory na występ zostały wybrane w sposób demokratyczny?
Tak.
To znaczy?
Roger chciał, abyśmy zaczęli od "In The Flesh" z albumu "The Wall", a potem
zagrali "Another Brick In The Wall, Part II" również z tego albumu.
Ale wtedy zaśpiewałby pan "Nie potrzebujemy żadnego wychowania". Czy to byłby
odpowiedni tekst na taką okazję?
Oczywiście, że nie. Dlatego zaproponowałem na początek "In The Flesh". A tego
drugiego utworu też nie chciałem – nieszczególnie go lubię.
A potem?
Pewnie się pan zorientował, że nie zaśpiewaliśmy żadnego z nich.
Pokłóciliście się?
Nazwijmy to raczej cywilizowaną dyskusją, która… eee, to bez znaczenia.
Która…?
Która pokazała, co mogłoby się stać, gdybyśmy spróbowali jeszcze raz powrócić w
wielkim stylu. To nie miałoby sensu.
Czy widzieliście się potem?
Raz się widzieliśmy. Wchodziłem właśnie do Wolseley'a, miłej restauracji w
Londynie. Roger tam już siedział i to z naszym byłym perkusistą Nickiem Masonem.
Surprise, surprise…
Też tak sobie pomyślałem.
Załóżmy rzecz następującą: trzydziestoletnia supergwiazda David Gilmour w 1976
roku widzi w magicznej kuli tego Gilmour'a, który w marcu 2006 roku świętuje w
Notting Hill swoje 60. urodziny. Co by sobie wtedy pomyślał?
Co za pytanie! No, dobrze. Wydaje mi się, że polubiłby tego faceta.
Dzięki. To wszystko.
Ale zobaczyłby w tej kuli też ośmioro dzieciaków, prawda? Wydaje mi się, że
wyczułby też jakieś pożądanie, którego ten starszy pan doświadczył.
Myślę, że tak.
Ośmioro dzieci. To mogłoby nieco zaniepokoić Davida Gilmour'a w 1976.
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kasia
Fearless
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 4458
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kluczbork
|
Wysłany: Pią 0:29, 25 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Cytat: (Nagle Gilmour zaczął bardzo przewlekle ziewać, a potem uśmiechnął się
szelmowsko od ucha do ucha) Może zrobimy to jeszcze raz, mmmh, powiedzmy, kiedy
nadarzy się wyjątkowa okazja. To była przecież fajna sprawa, prawda? |
Czy wy myślicie to samo co ja myślę... .
A tak poza tym przeczytałam komentarze do tego wywiadu i jestem zszokowana negatywym nastawieniem ludzi do Gilmoura...
Cytat: A ja i tak najbardziej lubie Barretta....
a gilmour jest stary, brzydki itd, ma tez duzo gitar, samochodów, dzieci, wiec moze nareszcie trzeba powiedzieć .,.,.,."basta"?
~michaU, 24.08.2006 13:01 |
(...)
Cytat: Jean Michelle Jeare rok temu pokazał co to znaczy być prawdziwą gwiazda !!!
Był dumny z tego, że razem z Polakami mógł uczcić pamięć Tamtych Ludzi i tamtych chwil, przyłożył się do tego co ma stworzyć i kilkakrotnie odwiedzał nasz kraj, aby wszystko zagrało tak jak trzeba, a jego wywiady mogłyby być wzorem dla angielskiego Gitarzysty
W tym wywiadzie Gillmoure pokazał się z jak najgorszej strony, ukazał postać nadętego bufona, egoisty zapatrzonego tylko w siebie i ignorującego innych. |
(...)
Cytat: W stylu Marylki, Wiśniewskiego czyli dla tych co lubią Sopot i Opole
Tak, przywykliśmy do tego że wykonawca nas kokietuje, powtarza że kocha, 10 razy w wywiadzie pozdrawia i opowiada jak bez nas byłby nikim ( tak jak byłby kimś) Tak oni wszyscy wszystkich kochają lubią wszystkie miasta i marzą aby przyjechać do nas na koncert. I my ich kochamy. Bo tacy mili,ludzcy, wspólczujący, biorą udział w koncertach na rzecz dzieci, słoni i ku czci innych wykonawców ( i potrafia nawet tak świetnie przygotowac się na tę okoliczność że w miarę płynnnie czytają tekst z kartki). I komu to szkodzi. My czujemy sie lepiej bo przeciez Mandaryna o nas mysli, a i jej jakoś lepiej bo może sprzedaje tyle płyt co parafialny chór ale za to rozdała 100 tys autografów ( i wcale nie twierdzę że wszystkie 100 tys złozyła na listach wyborczych szanownej Pani Beger). A tu taki zgrzyt. Ten gość nas nie kocha,niechętnie opowiada o psie i rodzinie, nudzą go sztampowe pytania dziennikarzy i jeszcze z niewiadomych powodów uważa się za dobrego muzyka. A najgorsze w tym wszystkim że ten Angol sprzeda na jeden swój koncert więcej biletów niż nie jedna nasza gwiazda na wszystkie swoje koncerty w ciągu całej tzw kariery.
~suworow, 24.08.2006 17:49 |
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 15:39, 25 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Nie traćmy czasu na ludzi z onetu i wp... Naprawdę nie warto.
A tak poza tym - beznadziejny ten wywiad. No, może to za mocne słowo, ale niespecjalnie podobają mi się pytania dziennikarza. Pomijam już, że to ta sama gazeta (bodajże), która obraziła jedną z naszych Kaczek - źródło raczej mało wiarygodne...
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 16:53, 25 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Podpisuję się pod ostatnim z cytatów z posta Szyszuni oburącz i obunóż. Chociaż z całej czwórki i tak najbardziej lubię Ricka.
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 22:29, 25 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
No ja nie uważam, że bezprawnie uważa się za dobrego muzyka. Dobrym muzykiem jest, ale mimo wszystko nie sądzę, by przyjechał tu z jakichś szlachetnych pobudek.
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|